Authors: Henryk Sienkiewicz
Tags: #http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/ogniem-i-mieczem
— To i dobrze. Dwa i trzy dni nic nie znaczą. Waszmość, panie czerkaski, pchnij też gońców z oznajmieniem sprawy do pana chorążego koronnego
[254]
i do księcia Dominika
[255]
. Ale waszmość już śpisz, jak widzę?
Rzeczywiście, Barabasz złożył ręce na brzuchu i zdrzemnął się głęboko; po chwili nawet chrapać zaczął. Stary pułkownik, gdy nie jadł i nie pił, co oboje nad wszystko lubił, to spał.
— Patrz, waszeć — rzekł cicho do namiestnika Zaćwilichowski — i przez takiego to starca warszawscy statyści chcieliby Kozaków w ryzie utrzymać. Bóg z nimi! Ufali też i samemu Chmielnickiemu, z którym kanclerz w jakoweś układy wchodził, a który podobno srodze ufność zawiedzie.
Namiestnik westchnął na znak współczucia staremu chorążemu. Barabasz zaś chrapnął silniej, a potem mruknął przez sen:
— Spasi Chryste! spasi Chryste
[256]
!
— Kiedyż waść myślisz z Czehryna ruszyć? — spytał chorąży.
— Wypada mi ze dwa dni Czaplińskiemu poczekać, któren
[257]
pewnie będzie chciał konfuzji
[258]
, jaka go spotkała, dochodzić.
— Nie uczyni tego. Prędzej by na waści sług swoich nasłał, gdybyś barwy
[259]
książęcej nie nosił — ale z księciem zadrzeć straszna rzecz nawet dla sługi Koniecpolskich.
— Oznajmię mu, że czekam, a w dwa lub w trzy dni ruszę. Zasadzki też nie obawiam się, mając przy boku szablę i garść ludzi.
To rzekłszy namiestnik pożegnał starego chorążego i wyszedł.
Nad miastem świeciła tak jasna łuna od stosów nałożonych na rynku, że rzekłbyś: cały Czehryn
[260]
się pali, a gwar i krzyki wzmogły się jeszcze z nastaniem nocy. Żydzi nie wychylali się wcale ze swych domostw. W jednym kącie tłumy czabanów
[261]
wyły posępne pieśni stepowe. Dzicy Zaporożcy tańczyli koło ognisk rzucając w górę czapki, paląc z piszczeli
[262]
i pijąc kwartami gorzałkę. Tu i owdzie zrywała się bijatyka, którą uśmierzali ludzie starostki. Namiestnik musiał torować sobie drogę rękojeścią szabli i słuchając tych wrzasków i szumu kozaczego, chwilami myślał sobie, że to już rebelia tak przemawia. Zdawało mu się także, że widzi groźne spojrzenia i słyszy ciche, zwracane ku sobie klątwy. W uszach brzęczały mu jeszcze słowa Barabasza: „Spasi Chryste, spasi Chryste
[263]
!” i serce biło mu żywiej.
A tymczasem w mieście czabanowie zawodzili coraz głośniej chorowody
[264]
, a Zaporożcy palili z samopałów
[265]
i kąpali się w gorzałce.
Strzelanina i dzikie „u-ha! u-ha!” dochodziły do uszu namiestnika nawet wówczas, gdy już położył się spać w swojej kwaterze.
W kilka dni później poczet naszego namiestnika posuwał się raźno w stronę Łubniów
[266]
. Po przeprawie przez Dniepr szli szeroką drogą stepową, która łączyła Czehryn
[267]
z Łubniami idąc na Żuki, Semi-Mogiły
[268]
i Chorol
[269]
. Drugi taki gościniec wiódł ze stolicy książęcej do Kijowa. Za dawniejszych czasów, przed rozprawą hetmana Żółkiewskiego
[270]
pod Sołonicą
[271]
, dróg tych nie było wcale. Do Kijowa jechało się z Łubniów stepem i puszczą; do Czehryna była droga wodna — z powrotem zaś jeżdżono na Chorol. W ogóle zaś owe naddnieprzańskie państwo — stara ziemia połowiecka
[272]
— było pustynią mało co więcej od Dzikich Pól zamieszkaną, przez Tatarów często zwiedzaną, dla watah
[273]
zaporoskich otwartą.
Nad brzegami Suły
[274]
szumiały ogromne, prawie stopą ludzką nie dotykane lasy — miejscami, po zapadłych brzegach Suły, Rudej, Śleporodu, Korowaja, Orżawca, Pszoły i innych większych i mniejszych rzek i przytoków, tworzyły się mokradła zarośnięte częścią gęstwiną krzów
[275]
i borów, częścią odkryte, pod postacią łąk. W tych borach i bagniskach znajdował łatwy przytułek zwierz wszelkiego rodzaju, w najgłębszych mrokach leśnych żyła moc niezmierna turów brodatych, niedźwiedzi i dzikich świń, a obok nich liczna szara gawiedź wilków, rysiów, kun, stada sarn
[276]
i kraśnych suhaków
[277]
; w bagniskach i w łachach rzecznych bobry zakładały swoje żeremia, o których to bobrach chodziły wieści na Zaporożu, że są między nimi stuletnie starce, białe jak śnieg ze starości.
Na wysokich, suchych stepach bujały stada koni dzikich o kudłatych głowach i krwawych oczach. Rzeki roiły się rybą i ptactwem wodnym. Dziwna to była ziemia, na wpół uśpiona, ale nosząca ślady dawniejszego życia ludzkiego. Wszędzie pełno popieliszcz
[278]
po jakichś przedwiecznych grodach; same Łubnie i Chorol były z takich popieliszcz podniesione; wszędzie pełno mogił nowszych i starszych, porosłych już borem. I tu, jak na Dzikich Polach, nocami wstawały duchy i upiory, a starzy Zaporożcy
[279]
opowiadali sobie przy ogniskach dziwy o tym, co się czasami działo w owych głębinach leśnych, z których dochodziły wycia nie wiadomo jakich zwierząt, krzyki półludzkie, półzwierzęce, gwary straszne, jakoby bitew lub łowów. Pod wodami odzywały się dzwony potopionych miast. Ziemia była mało gościnna i mało dostępna, miejscami zbyt rozmiękła, miejscami cierpiąca na brak wód, spalona, sucha, a do mieszkania niebezpieczna, osadników bowiem, gdy się jako tako osiedli i zagospodarowali, ścierały napady tatarskie. Odwiedzali ją tylko często Zaporożcy dla gonów
[280]
bobrowych, dla zwierza i ryby, w czasie bowiem pokoju większa część Niżowców
[281]
rozłaziła się z Siczy
[282]
na łowy, czyli, jak mówiono, na „przemysł” po wszystkich rzekach, jarach, lasach i komyszach, bobrując w miejscach, o których istnieniu nawet mało kto wiedział.
Jednakże i życie osiadłe próbowało uwiązać się do tych ziem jak roślina, która próbuje, gdzie może, chwycić się gruntu korzonkami i raz w raz wyrywana, gdzie może, odrasta.
Powstawały na pustkach grody, osady, kolonie, słobody
[283]
i futory
[284]
. Ziemia była miejscami żywna, a nęciła swoboda. Ale wtedy dopiero zakwitło życie, gdy ziemie te przeszły w ręce kniaziów Wiśniowieckich. Kniaź Michał
[285]
po ożenieniu się z Mohilanką począł starowniej urządzać swoje zadnieprzańskie państwo; ściągał ludzi, osadzał pustki, zapewniał swobody
[286]
do lat trzydziestu, budował monastery
[287]
i wprowadzał prawo swoje książęce. Nawet taki osadnik, który przymknął do tych ziem nie wiadomo kiedy i sądził, że siedzi na własnym gruncie, chętnie schodził do roli kniaziowego czynszownika, gdyż za ów czynsz szedł pod potężną książęcą opiekę, która go ochraniała, broniła od Tatarów i od gorszych nieraz od Tatarów Niżowców
[288]
. Ale prawdziwe życie zakwitło dopiero pod żelazną ręką młodego księcia Jeremiego
[289]
. Za Czehrynem
[290]
zaraz zaczynało się jego państwo, a kończyło het! aż pod Konotopem
[291]
i Romnami
[292]
. Nie stanowiło ono całej kniaziowej fortuny, bo od województwa sandomierskiego począwszy ziemie jego leżały w województwach: wołyńskim, ruskim, kijowskim, ale naddnieprzańskie państwo było okiem w głowie zwycięzcy spod Putywla
[293]
.
Tatar długo czyhał nad Orłem
[294]
, nad Worsklą
[295]
i wietrzył jak wilk, nim ośmielił się na północ konia popędzić; Niżowcy nie próbowali zatargu. Miejscowe niespokojne watahy
[296]
poszły w służbę. Dziki i rozbójniczy lud, żyjący dawniej z gwałtów i napadów, teraz ujęty w karby, zajmował „polanki
[297]
” na rubieżach i leżąc na granicach państwa jak brytan na łańcuchu groził zębem najeźdźcy.
Toż zakwitło i zaroiło się wszystko. Pobudowano drogi na śladach dawnych gościńców; rzeki ujęto groblami, które sypał niewolnik Tatar lub Niżowiec
[298]
schwytany z bronią w ręku na rozboju. Tam gdzie niegdyś wiatr grywał dziko nocami na oczeretach
[299]
i wyły wilki i topielcy, teraz hurkotały młyny. Przeszło czterysta kół
[300]
, nie licząc rzęsiście rozsianych wiatraków, mełło zboże na samym Zadnieprzu
[301]
. Czterdzieści tysięcy czynszowników wnosiło czynsz do kas książęcych, lasy zaroiły się pasiekami, na rubieżach
[302]
powstawały wsie coraz nowe, futory
[303]
, słobody
[304]
. Na stepach, obok tabunów
[305]
dzikich, pasły się całe stada swojskiego bydła i koni. Nieprzejrzany, jednostajny widok borów i stepów ubarwił się dymami chat, złoconymi wieżami cerkwi i kościołów — pustynia zamieniła się w kraj dość ludny.
Jechał tedy pan namiestnik Skrzetuski wesoło i nie śpiesząc się, jakoby swoją ziemią, mając po drodze wszelkie wczasy
[306]
zapewnione. Był to dopiero początek stycznia 48 roku, ale dziwna, wyjątkowa zima nie dawała się wcale we znaki. W powietrzu tchnęła wiosna; ziemia rozmiękła i przeświecała wodą roztopów; na polach zieleniała ruń
[307]
, a słońce dogrzewało tak mocno, że w podróży o południu kożuchy prażyły grzbiet jak latem.
Orszak namiestnika zwiększył się znacznie, w Czehrynie
[308]
bowiem przyłączyło się do niego poselstwo wołoskie
[309]
, które hospodar
[310]
do Łubniów
[311]
wysłał w osobie pana Rozwana Ursu. Przy poselstwie było kilkunastu karałaszów
[312]
eskorty i wozy z czeladzią. Prócz tego z namiestnikiem jechał nasz znajomy pan Longinus Podbipięta herbu Zerwikaptur ze swoim długim mieczem pod pachą i z kilkoma czeladzi służbowej.
Słońce, cudna pogoda i woń zbliżającej się wiosny napawały wesołością serca, a namiestnik tym był weselszy, że wracał z długiej podróży pod dach książęcy, który był zarazem jego dachem, wracał sprawiwszy się dobrze, więc i przyjęcia dobrego pewny.
Ale wesołość jego miała i inne powody.
Oprócz łaski księcia, którego namiestnik z całej duszy kochał, czekały go w Łubniach
[313]
jeszcze i pewne czarne oczy, tak słodkie jak miód.
Oczy te należały do Anusi Borzobohatej-Krasieńskiej, panienki respektowej
[314]
księżny Gryzeldy
[315]
, najpiękniejszej dziewczyny z całego fraucymeru
[316]
, bałamutki
[317]
wielkiej, za którą przepadali wszyscy w Łubniach, a ona za nikim. U księżny Gryzeldy mores był wielki i surowość obyczajów niepomierna, co jednak nie przeszkadzało młodym spoglądać na się jarzącymi oczyma i wzdychać. Pan Skrzetuski posyłał tedy swoje westchnienia ku czarnym oczom na równi z innymi, a gdy, bywało, zostawał sam w swojej kwaterze, wówczas chwytał lutnię w rękę i śpiewywał:
lub też:
Ale że to był człek wesoły i przy tym żołnierz wielce w swym zawodzie zamiłowany, więc nie brał zbyt do serca tego, że Anusia uśmiechała się tak samo do niego, jak i do pana Bychowca z chorągwi wołoskiej
[320]
, jak do pana Wurcla z artylerii, jak do pana Wołodyjowskiego z dragonów, a nawet do pana Baranowskiego z husarii, chociaż ten ostatni był już dobrze szpakowaty i szeplenił mając podniebienie potrzaskane kulą z samopału
[321]
. Nasz namiestnik bił się już nawet raz z panem Wołodyjowskim w szable o Anusię, ale gdy przyszło za długo siedzieć w Łubniach
[322]
bez jakowejś wyprawy na Tatarów, to sobie nawet i przy Anusi przykrzył, a gdy przyszło ciągnąć — to ciągnął z ochotą, bez żalu, bez wspominków.
Za to też i witał z radością. Teraz więc oto, wracając z Krymu po pomyślnym rzeczy załatwieniu, podśpiewywał wesoło i czwanił koniem
[323]
, jadąc obok pana Longinusa, który siedząc na ogromnej inflanckiej
[324]
kobyle, strapiony był i smutny jak zawsze. Wozy poselstwa, karałasze
[325]
i eskorta zostały znacznie za nimi.
— Jegomość poseł leży na wozie jak kawał drzewa i śpi ciągle — rzekł namiestnik. — Cudów mi naprawił o swojej Wołoszczyźnie
[326]
, aż i ustał. Jam też słuchał z ciekawością. Nie ma co! kraj bogaty, klima
[327]
przednie, złota, wina, bakaliów
[328]
i bydła dostatek. Pomyślałem sobie tedy, że nasz książę rodzi się z Mohilanki
[329]
i że ma takie dobre prawo do hospodarskiego tronu
[330]
, jak kto inny, których praw przecie książę Michał
[331]
dochodził. Nie nowina to naszym paniętom Wołoszczyzna
[332]
. Bijali już tam i Turków, i Tatarów, i Wołochów, i Siedmiogrodzian
[333]
...
— Ale lud tam miększy niż u nas, o czym mi i pan Zagłoba w Czehrynie
[334]
opowiadał — rzekł pan Longinus — a gdybym jemu nie wierzył, to tedy w książkach od nabożeństwa potwierdzenie tej prawdy się znajduje.
— Jak to w książkach?
— Ja sam mam taką i mogę ją waszmości pokazać, bo ją zawsze wożę ze sobą.
To rzekłszy odpiął troki przy terlicy i wydobywszy niewielką książeczkę, starannie w cielę oprawioną
[335]
, naprzód ucałował ją pobożnie, potem przewróciwszy kilkanaście kartek rzekł:
— Czytaj waść.
Pan Skrzetuski rozpoczął:
—„Pod Twoją obronę uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko...” Gdzież zaś tu jest o Wołochach
[336]
? co waść mówisz! — to antyfona!
— Czytaj waść dalej.
— „....Abyśmy się stali godnymi obietnic Pana Chrystusowych. Amen.”
— No, a teraz pytanie...
Skrzetuski czytał.
— „Pytanie: Dlaczego jazda wołoska
[337]
zowie się lekką? Odpowiedź: Bo lekko ucieka. Amen.” — Hm! prawda! Wszelako w tej książce dziwne jest materii pomieszanie.
— Bo to jest książka żołnierska, gdzie obok modlitw rozmaite
instructiones militares
[338]
są przyłączone, z których nauczysz się waść o wszystkich nacjach, która z nich zacniejsza, która podła; co do Wołochów zaś, to się pokazuje, iż tchórzliwe z nich pachołki, a przy tym zdrajcy wielcy.
— Że zdrajcy, to pewno, bo pokazuje się to i z przygód księcia Michała
[339]
. Co prawda, to i ja słyszałem, iż żołnierz to z przyrodzenia nieszczególny. Ma przecie książę jegomość chorągiew wołoską
[340]
bardzo przednią, w której pan Bychowiec porucznikuje, ale
stricte
[341]
to w owej wołoskiej chorągwi nie wiem, czy i dwudziestu Wołochów się znajduje.
— Jak też waszmość myślisz, panie namiestniku, siła
[342]
książę ma ludzi pod bronią?
— Będzie z ośm tysięcy nie licząc Kozaków, co po pałankach
[343]
stoją. Ale powiadał mi Zaćwilichowski
[344]
, że teraz nowe zaciągi są czynione.
— To może Bóg da jakową wyprawę pod księciem panem?
— Tak mówią, że wielka wojna z Turczynem się gotuje i że sam król z całą potęgą Rzplitej
[345]
ma ruszyć. Wiem też, że upominki Tatarom są wstrzymane, którzy przecie od strachu nie śmią zagonów ruszyć. O tym słyszałem i w Krymie
[346]
, gdzie bodaj dlatego przyjmowano mnie tak
honeste
[347]
, bo jest wieść, że gdy król z hetmany
[348]
pociągnie, książę ma na Krym uderzyć i całkiem Tatarów zetrzeć. Jakoż to jest pewna, że takowej imprezy innemu nie powierzą.
Pan Longinus podniósł do góry ręce i oczy.
— Dajże, Boże miłosierny, daj takową świętą wojnę na chwałę chrześcijaństwu i naszemu narodowi, a mnie grzesznemu pozwól w niej wota moje spełnić, abym
in luctu
[349]
mógł być pocieszony albo też śmierć chwalebną znaleźć!
— To waść ślub
[350]
wedle wojny uczynił?
— Tak zacnemu kawalerowi wszystkie arkana duszy mojej otworzę, choć siła
[351]
mówić, ale gdy waćpan ucha chętnego skłaniasz, przeto
incipiam
[352]
: Wiesz waszmość, że herb mój zwie się Zerwikaptur, co z takowej przyczyny pochodzi, że gdy jeszcze pod Grunwaldem przodek mój Stowejko Podbipięta ujrzał trzech rycerzy w mniszych kapturach
[353]
w szeregu jadących, zajechawszy ich, ściął wszystkich trzech od razu, o którym to sławnym czynie stare kroniki piszą z wielką dla przodka mego chwałą...
— Nie lżejszą miał on przodek od waści rękę, ale i słusznie Zerwikapturem go nazwali.
— Któremu też król herb nadał, a w nim trzy kozie głowy w srebrnym polu na pamiątkę owych rycerzy, gdyż takie same głowy były na ich tarczach wyobrażone. Ten herb wraz z tym tu oto mieczem przodek mój Stowejko Podbipięta przekazał potomkom swoim z zaleceniem, by starali się splendor rodu i miecza podtrzymać.
— Nie ma co mówić, z grzecznego rodu waszmość pochodzisz!
Tu pan Longinus zaczął wzdychać rzewnie, a gdy na koniec ulżyło mu trochę, tak mówił dalej:
— Będąc tedy z rodu ostatni, ślubowałem w Trokach
[354]
Najświętszej Pannie żyć w czystości i nie prędzej stanąć na ślubnym kobiercu, póki za sławnym przykładem przodka mego Stowejki Podbipięty trzech głów tymże samym mieczem od jednego zamachu nie zetnę. O Boże miłosierny, widzisz, żem wszystko uczynił, co było w mocy mojej! Czystości dochowałem do dnia dzisiejszego, sercu czułemu milczeć kazałem, wojny szukałem i walczyłem, ale szczęścia nie miałem...